My story, my life.

Let Yourself go into my endless dream.

Ogłoszenie



~KLIK~


Zapraszam wszystkich do rejestrowania się.
Rejestracja odblokuje Wam dodatkowe opcje (Szybka Odpowiedź, ChatBox, Avatar, Sygnatura)
Możliwe jest dawanie komentarzy bez rejestracji.
Wystarczy w poście, którym chcesz zamieścić komentarz, poszukać opcji „Odpowiedź”.
Wszystkich zarejestrowanych zapraszam do konwersacji na ChatBoxie.
Tam, oraz w ogłoszeniach, będę dawać różne informacje na temat mych opowiadań i pomysłów :3


Rozdział Czwarty pojawił się po długiej nieobecności. C:
Sam jego tytuł, Pierwsze Problemy, mówi sam za siebie.
Jeśli chcesz się dowiedzieć, co stało się bohaterom - zapraszam~

~KLIK~


Trzy lata ciszy... No cóż, grunt, że nie więcej. XD
Czas na wielki comeback tego miesiąca~!
Okultysta wraca z nową porcją jego twórczości. Czekam także na Waszą. ;)

~KLIK~


Obiecałem regularnie dodawać notki, ale nie co dwa lata. xD
Mam nadzieje, że nie jest zbyt dużo błędów w niej i że czyta się ją dobrze.
Ciekawi dlaczego Piplup należy do Phoenixa a Charmander do Elegy? C:


~KLIK~


Po uporania się z WIĘKSZOŚCIĄ problemów technicznych - wracam.
Nie wiem, czy ku waszej radości czy wręcz przeciwnie. xD
Chyba to drugie, bo, mimo wakacji, oto kolejna lekcja historii~

~KLIK~


#1 12-November-2015 22:34:06

 Okultysta

Autor

7995310
Skąd: Milówka
Zarejestrowany: 09-August-2012
Posty: 592
Występuje w opowiadaniu: W każdym.
Postacie, którymi jestem: Jestem autorem, więc każdą. xD
Czytam opowiadania: Wszystkie.
Moje ulubione opowiadanie: Hym... Nie wiem. "0_o
WWW

Bo każdy może skrywać krwiożerczą bestię

    Zapadał spokojny, miły i ciepły wieczór. Słonko jeszcze świeciło, niknąc za widnokręgiem i oświetlając małą farmę, leżącą gdzieś na zadupiu. Żadnych dróg w pobliżu, sama zieleń, natura i zwierzątka hodowlane, zajmujące się głównie sobą. Kury na przykład urządziły krwawą jatkę o kawałek czekoladowego batonika, który wypadł z kieszeni żony farmera. Po chwili jednak zupełnie zapomniały, co jest powodem ich sporu i pochłonęły się w bezsensownej walce, ponieważ nawet nie zauważyły, jak cwany, czarny kot podniósł leżącą na ziemi słodycz i uciekł z nią na dach stodoły. Gdy zwierzątko spożyło zdobyty przysmak, przeszedł przez dziurę w dachu do środka i z lubością wylizał leżące tam wiadra z resztek mleka. Nagle zauważył coś swoim bacznym wzorkiem. Mikroruch, który miał miejsce w sianie. Nie był to na pewno żaden owad. Kot zwrócił łepek w tamtym kierunku, przylegając ciałem do podłoża. Bezszelestnie stąpał, podchodząc do celu. Gdy już był wystarczająco blisko, napiął swoje mięśnie i skoczył na kupkę siana, z której automatycznie wybiegła szara myszka. Łowca nie musiał zastanawiać się dwa razy, po prostu popruł za zdobyczą. Już miał ją chwycić w łapki, gdy ta zdołała uciec na zewnątrz dzięki dziurze w desce, która powiększała odstęp między drzwiami a podłogą. Kot już miał obejść się smakiem, gdy zauważył okno. Wskoczył na drewniane pudło, a z niego na parapet i przez na wpół zbitą szybę wydostał się na zewnątrz. Z jego rozwiniętym wzrokiem nie było mu trudno zlokalizować uciekającą mysz. Ruszył za nią. Gryzoń kierował się na pole ziemniaków.
    - Kulwa! Kulwa! – Zapewne krzyczałaby, gdyby mogła mówić, jednocześnie przebierając swoimi małymi nóżkami. - ODPIELDOL SIĘ! KULWA! – Tak, zdecydowanie to.
    Wchodząc ostro w zakręt, zrzuciła zbędny balast (czytaj: skupciała się) i w akcie desperacji wbiegła za koła stojącego traktora. Kot z wyrachowaniem wymalowanym na pyszczku już miał rzucić się na uciekającą zdobycz, gdy nagle gwałtownie zahamował. Pies, który spał w środku ze swym panem, zbudził się.
    - Masz, ciulu! – Słowa te były wymalowane na jej mysiej mordce.
    Pies zawarczał złowrogo i ruszył na kocisko, goniąc go i szczekając jednocześnie. Cały hałas zbudził śpiącego w środku pojazdu farmera.
    - Jezus, Maria! – krzyknął, podnosząc gwałtownie głowę z kierownicy. Spojrzał uważnie przed siebie, zamrugał dwa razy oczami i przetarł delikatnie powieki dłońmi. Przyłożył knykieć, na którym założony miał zegarek, prawie do samego nosa, by sprawdzić, która jest godzina. Podrapał się po częściowo łysej głowię i włączył radio, znajdujące się w pojeździe.
    - A teraz wiadomości z ostatniej chwili. Z różnych stron świata dochodzą nas wieści o zaobserwowaniu na niebie dziwnych obiektów, jak twierdzą świadkowie - UFO. Władzę jednak info... – Starzec tylko parsknął śmiechem i wyłączył radio.
    - UFOł – powiedział, wychodząc z traktora i idąc w kierunku domu. - Ta, na pewno. Jakim stary, ale jeszcze żadnego zielonego dziwaka nie spotkałem. Uwierzę, jak zobaczę – powiedział, gdy nagle fala uderzeniowa popchnęła go od przodu. Cały traktor stał w płomieniach, uderzony czymś, co spadło z nieba...

~*~*~*~

    Zielony pojazd poruszał się po kamiennej drodze, podskakując przy tym jak jajka umieszczone na uruchomionej pralce.
    - Co..!? Co to za droga, do cholery! Całe zawieszenie mi się rozreguluję! – Misja jeszcze się nie zaczęła, lecz brunet już i tak był na skraju wytrzymałości nerwowej. Jeśli w grę wchodziło jego cudne autko, emocje go ponosiły.
    - Czego się spodziewałeś po takiej pipidówce jak...jak to? – spytał Ben, który ze zniecierpliwieniem patrzył za okno. Siedział z tyłu, w dodatku potwornie mu się nudziło, a aktualnie w TV leciał film z zapaśnikami sumo. To nic, że znał już go prawie na pamięć - za każdym razem czuł się tak, jakby oglądał go pierwszy raz.
    Nagle nierówna droga się skończyła i pojazd wjechał w trawę, która całkowicie zasłaniała auto, co jest jednoznaczne z brakiem widoczności.
    - Że...co!? – wrzasnął chłopak, nie widząc w ogóle, co jest przed nim.
    - Spójrz na to z tej strony – teraz przynajmniej tak nie trzęsie – odezwała się ruda. Akurat w tej chwili musieli wjechać na jakiś kamień, bo auto nieźle podskoczyło, przez co głowa Keva zaliczyła bliskie spotkanie z dachem. Warknął tylko, lecz już się nie odezwał. Przyśpieszył, by prędzej wydostać się z trawska.
    - STÓJ! KROWA! - wrzasnęła przerażona Gwen, a kierowca wdepnął mocno hamulec. Ben z przerażenia zasłonił dłońmi twarz. Pojazd zatrzymał się tuż przed łaciatym zwierzem, które pochyliło się, by zerwać pyskiem kolejne źdźbła trawy.
    Cała trójka rozpięła pasy i wyszła ze środka. Gdy to zrobili, z łatwością mogli dostrzec farmę, znajdującą się dość niedaleko. Rezygnując już z przyjemności wybrania się tam samochodem, ruszyli pieszo w tamtą stronę.
    Był już ranek, wszystko wydawało się być normalne... No, poza dogorywającym traktorem na środku jałowej ziemi i tym, że na farmie nie było żadnego życia.
    Trójka hydraulików zbliżała się do celu.
    - Może nie orientuje się w życiu wiejskim... – zaczął Ben – ...ale na farmie o tej porze zazwyczaj kury łażą czy kogut pieje, co nie?
    - Spójrzcie na ten grunt z tym płonącym traktorem. Wygląda jak jakieś pole hodowlane, tylko...jakby niedawno wszystkie plony zmieniły się...w pył – stwierdziła Gwen niepewnie, przechodząc wraz z pozostałymi przez drewniany płot. Kevin od razy podszedł do płonącego pojazdu.
    - Ej! Popatrzcie! – zawołał. Pozostała dwójka podbiegła do niego. W środek pojazdu wbita była jakaś srebrna kula, z której ściekała jakaś zielonkawa maź.
    - Wiesz co to? – spytała Gwen. Kev nie miał za ciekawej miny.
    - Tak, lecz mam nadzieję, że się mylę... – Spojrzał na swych towarzyszy. - Wygląda to jak kosmiczne odpady. Wielu kosmitów, by uniknąć drogich opłat za utylizację substancji szkodliwych, po prostu wyrzuca je w odmęty kosmosu.
    - Jak bardzo...są niebezpieczne? – zapytał zielonooki.
    - Zarejestrowany został przypadek, gdzie jedna z tych kul uderzyła w planetę. Gdy substancja wyciekła, w ciągu godziny całą planetę pokrył lód. Zamarzła. I całe życie pod nią również... Na ogół jednak nie są AŻ tak niebezpieczne, lecz poprzez promieniowanie w kosmosie ich właściwości zmieniają się. – Nastolatkowie spojrzeli tylko na siebie nawzajem i ruszyli w głąb farmy. Szli po wzgórzu, by dojść do domu znajdującego się na nim. Zauważyli, że im bliżej budynku, tym trawa robiła się bardziej szara i zmieniała się w pył, tak jak plony na polu.
    Nagle ciszę przerwał krzyk dziewczyny. Gwen zakryła twarz dłońmi i odwróciła się od paskudnej sceny, na której widok nawet Kevin się skrzywił. Na drzewie wisiał czarny kot... Wnętrzności wylewały się z jego brzucha, a jelita obwiązane miał wokół szyi. Ben na widok takiego bestialstwa prawie się popłakał. Starał się to ukrywać, ale miał słabe nerwy. Kuzynostwo przytuliło się, by dodać sobie nawzajem otuchy. Levin objął ich także po przyjacielsku.
    - Słuchajcie... Tam dalej mogą być gorsze rzeczy... Wróćcie do auta i poinformujcie hydraulików, żeby kogoś tu jeszcze wysłali...a ja pójdę dalej sam.
    - Nie – odpowiedzieli mu równocześnie. – Idziemy z tobą. – Kevin chciał się przeciwstawić, ponieważ nie chciał narażać ich na późniejsze problemy psychiczne w wyniku traumy i tego, co tam zobaczą. A zwłaszcza Gwen. On sam umiał trzymać nerwy na wodzy. Wiedział jednak, że nie dadzą mu pójść samemu, no bo w końcu to jego przyjaciele.
    Kuzynostwo ogarnęło się i spojrzało w stronę wisielca. Ruszyli w tamtym kierunku, krzywiąc się nieco. Kevin uderzył palcem w odznakę, wysyłając sygnał do bazy. Wiedział, że przyda im się wsparcie.
    Weszli na podwórze domu i, tak jak się spodziewali, przywitał ich niemiły widok. Na placu przed pomieszczeniem walały się ciała kur. Niektóre rozbebeszone, niektóre bez głów, bądź ledwo złączonymi z ciałami, a niektóre wręcz w idealnym stanie, no, poza tym, że martwe. Trudno było zidentyfikować przyczynę ich obecnego wyglądu gołym okiem. Raczej zwierzę tego nie zrobiło, gdyż ciała nie posiadały śladów zębów czy pazurów.
    - Mój Boże... – wyszeptała Gwen.
    - Eee... Zauważyliście, że te...trupy wcale nie jadą? – poinformował po chwili Ben. Faktycznie, ciała nie wydzielały zapachu, lecz pozostali nie zdążyli odpowiedzieć, gdyż w szopie znajdującej się nieopodal coś wydało metaliczny dźwięk. Cała trójka zapomniała od razu o trupach i dzielnie, lecz ostrożnie ruszyła w kierunku, skąd dobył się dźwięk. Gdy byli przed drzwiami, rudowłosa spojrzała na chłopaków znacząco. Cofnęli się kawałek.
    - Turbo! – krzyknęła, a z jej rąk wydobyło się małe tornado, które wyważyło drzwi. W środku rozległ się czyjś pisk i huk uderzenia drewna o tylną ścianę budynku. Młodzi weszli pewnie do środka, rozglądając się. W kącie, przy różnych wiadrach, grabkach i widłach, zauważyli przerażonego psa, który trząsł się ze strachu. Gwen chciała do niego podejść, lecz Kev chwycił ją za nadgarstek.
    - Jest przerażony, może cię ugryźć. Lepiej go zostawić i zaczekać, aż przyjedzie wsparcie, oni się nim zajmą. – Gwen tylko potaknęła i cała trójka wyszła z szopy. Wiedzieli, gdzie teraz mieli się udać, choć bardzo nie chcieli. Stanęli przed wejściem do domu i wymienili między sobą spojrzenia. Kev podszedł do budynku i pobrał materię ze ściany, po czym wszedł do środka jako pierwszy.
    W środku mieścił się mały korytarzy prowadzący w głąb posiadłości. Znajdowały się na nim wieszaki z okryciem wierzchnim, a także różnej maści obuwie: po kapcie i klapki, przez gumiaki i sandały, na obuwiu wyjściowym skończywszy. Podłoga wyłożona była szarawymi kafelkami i musiała być niedawno umyta. Dalej znajdował się niewielki hol, prowadzący do salonu i kuchni. Na jego środku leżała starsza kobieta.
Oczy Gwen zabłysnęły na fioletowo, po czym zrobiły się na nowo normalne.
    - Nie żyje – powiedziała całkiem spokojnie. - Już od paru godzin. Ale czemu...tego stwierdzić nie umiem. – Ciało kobiety wyglądało na nienaruszone. Nie krwawiło, nie miało żadnych ran, obrażeń, słowem nic nie wskazywało na przyczynę zgonu.
    - Może odpady wywołały jakąś chorobę albo promieniowanie? – zasugerował Tennyson.
    - Nie, nasze odznaki zasygnalizowały by nas, gdybyśmy weszli w strefę skażenia biologicznego – odpowiedział Levin.
    - W takim razie co w ogóle mogło się tu stać? – spytała dziewczyna. Chłopcy przez chwilę milczeli.
    - Nie wiem... – odezwał się po chwili Ben, patrząc na schody – ...ale czuje, że dowiemy się tego na piętrze. – Chłopak spostrzegł odciśnięte ślady, prowadzące na górę. Stwór, który je zostawił, poruszał się na czterech kończynach: dwie przednie wyglądały jak lekko zdeformowane, większe i węższe ludzkie dłonie z dłuższymi palcami; tylne były pokaźniejsze i także przypominały kształtem dłonie. Ten fakt wzbudził u nich lęk i niepokój.
    Nastolatkowie kierowali się powoli po schodach, które wydawały niepokojące skrzypienie. Strasznie to ich drażniło, niepokoiło i dekoncentrowało. Po chwili dotarli na górę i usłyszeli dźwięk łap przemieszczających się po drewnianej podłodze. Rozejrzeli się panicznie, by być przygotowani do obrony, gdy nagle aż podskoczyli z przerażenia. Złowili uchem odgłos brzmiący, jakby coś uderzyło o elektromagnetyczne pole obronne, a zaraz po nim dźwięk łamiącego się drewna. Po chwili rozbrzmiało także jęknięcie.
    - Proszę... Zostaw mnie, odejdź... – Ktoś wypowiedział. W jego głosie brzmiał strach i zrezygnowanie. Szybko zlokalizowali źródło hałasów i poszli w tamtym kierunku. Dotarli do małego pokoiku, który był całkowicie zdemolowany. Mieściło się w nim kilka złamanych krzeseł, stół, pod nimi dywan, złamana wpół szafa i łóżko, na którym leżał mężczyzna. Był przerażony, leżał skulony i drżał. Młodzi hydraulicy nie wiedzieli, co zrobić.
    - Czy wszystko w porządku? – spytała Gwen, a mężczyzna podniósł gwałtownie głowę, by spojrzeć na nich. Był opuchnięty od płaczu, w oczach miał jeszcze łzy, a policzki mokre. Nagle połamana szafa poruszyła się, a po chwili jej górna połowa runęła, odsłaniając „coś”. Było spore, choć dostrzegali jedynie garbaty, połyskujący, futrzasty grzbiet koloru brązowo-szaro-czarnego z małymi, szkarłatnymi plamami gdzieniegdzie. Nagle widoczna góra mięśni się spięła i po chwili wyskoczył ze sterty drewna. Był większy, niż im się wydawało. Miał szczurzą mordę, wielkie oczy, jedno czarne a drugie czerwone, uszy przypominały satelity, a zęby, wyeksponowane jakby w uśmiechu, przypominały szczękę rekina – posiadał ich bowiem kilka rzędów.
    Monstrum zamachało długim ogonem pokrytym dziwnymi, srebrnymi płytkami i w jednym momencie skoczyło przed siebie. Gwen automatycznie stworzyła ścianę z many przed sobą, lecz ta, w kontakcie ze stworem, zrobiła się szara i zmieniła się w pył. Dziewczyna upadła, przygnieciona przez mutanta. Kevin przykucnął i skoczył na potwora, zrzucając go z dziewczyny. Ben w międzyczasie zaczął obracać tarczą omnitrixa i po chwili wcisnął przycisk.
    - Gigantozaur! – wrzasnął, po czym ruszył na stwora. Wziął zamach i już miał go uderzyć, gdy podłoga pod nimi pękła. Nie wytrzymała ciężaru Vaxazaura*, mutanta i Kevina, przez co cała trójka spadła na niższe piętro, do salonu. Osmozjanin wylądował na Benie, a on na potworze. Po chwili jednak udało mu się wydostać i wybiec z budynku. Razem z rudowłosą, która zeszła na dół, tworząc schody z many, ruszyli za nim. Gdy wybiegali na zewnątrz, stworzenie podcięło im nogi, przez co Ben potoczył się kawałek, a Gwen upadła na Kevina. Szczuropodobny stwór wziął zamach ogonem i uderzył. W ostatniej chwili Levin odepchnął dziewczynę i przyjął cios na siebie, tracąc przy tym materiał, który wchłonął. Monstrum raz jeszcze chciało zaatakować, lecz zostało pochwycone przez Bena, który zaczął nim kręcić. Po chwili puścił go, a ten wbił się w ścianę domu. Na potworze jednak nie wywarło to żadnego wrażenia, gdyż sekundę potem odskoczył od budynku i uderzył w Vexazaura z ogromną siłą. Ben cofnął się, czekając na ponowny atak. Chciał chwycić gryzonia, położyć się na nim i udusić, zwiększając swój rozmiar. Szczuropodobny mutant jednak nie zbliżył się do niego, stąpał z miejsca na miejsce, napinając swe ciało i kurcząc się. Przez kilka sekund stał się o połowę mniejszy. Nagle wszystkie jego mięśnie rozkurczyły się, wracając do normalnych rozmiarów i wybijając go do przodu niczym pocisk, powalając przy tym Bena. Chłopak chciał wstać bądź zwiększyć się, jednak nie mógł. Tracił tylko siły, a jego kolor zaczął blaknąć. Gwen, która przez ten czas próbowała ocucić Kevina, przystąpiła do ataku. Wystrzeliła kilka różowych kul, lecz te, zanim w ogóle zdążyły dotknąć potwora, zmieniały kolor na czarny i przekształcały się w pył.
    Właściciel omnitrixa powoli tracił oddech. Nie miał sił, coraz trudniej było mu oddychać, zipał i kasłał. Kolor jego skóry stawał się coraz ciemniejszy, tak samo jak obraz przed jego oczami. Nagle szczur oberwał kamieniem w łeb. Odwrócił się. Przed domem stał mężczyzna, który wcześniej leżał na łóżku.
    - No, ty głupia myszko, nic mi nie możesz zrobić! – wykrzyknął, a stworzenie ryknęło podobnie jak lew. Ruszył pędem na staruszka, a gdy znalazł się tuż przed nim, jakaś tajemnicza siła odepchnęła go bardzo mocno. Mężczyzna tylko lekko się zachwiał. Bestia parę razy próbowała zaatakować: ciałem, szponami, ogonem, jednak za każdym razem tajemnicze pole siłowe blokowało jego ruchy, chroniąc farmera. Stwór szykował się do kolejnego ataku, gdy nagle został wgnieciony w ziemie potężnym atakiem z wyskoku wykonanym przez Gigantozaura. Potwór, gdy się pozbierał, chciał ugryź Bena, jednak jego zęby zacisnęły się na ostrzu, które stworzył Levin ze swej ręki. Drugie wbił mu w podbrzusze. Stworzenie puściło chłopaka i cofnęło się. Krwawiło. Ta sytuacja mu się nie podobało. Wbił ślepia w czwórkę ludzi, wywijając przy tym groźnie ogonem po ziemi. W oddali dało się usłyszeć trzask złamanej gałęzi. Rozległ się krzyk Gwen. Ciało kury, na którym miała położoną stopę, zaczęło się ruszać. Wszystkie zaczęły drżeć i wstawać. Nieważne, czy były bez głowy, rozprute, czy całe. Gdy już każde ciało było w pozycji stojącej, przez chwilę się nie ruszały, by nagle wznieść się lekko w powietrze i zaatakować nastolatków pazurami i dziobami. Jedynie mężczyzna nie był atakowany. Patrzył, jak dziewczyna, chowając się za różową kopułą, strąca maną ptactwo i jak chłopcy starali się pozbyć kur. Niestety, nieważne czy zwierze było ćwiartowane, czy wręcz miażdżone – ono i tak wstawało i atakowało, każdy jej kawałek.
    Farmer przyglądał się temu wszystkiemu z niedowierzaniem i strachem, gdy usłyszał dźwięk za swymi plecami. Odwrócił się powoli. W korytarzu była jego żona i zmierzała powoli do wyjścia.
    - Wrenna..? – szepnął z nadzieją. Pobiegł w jej kierunku. Gdy znalazł się tuż przed nią, ta jęknęła i wystrzeliła do tyłu, jakby odepchnięta z wielką siłą, lądując z chrupnięciem łamanych kości na ścianie. Kobieta po chwili wstała i znów kierowała się do niego, wygięta wpół do tyłu jak zawodowa gimnastyczka, albo ktoś ze złamanym kręgosłupem. Najwidoczniej stwór potrafił kontrolować ciała tych, których uśmiercił.
    Mężczyzna poczuł ciepło na dłoni. Spojrzał na nią. Jego obrączka świeciła i im bliżej była jego żona, tym emanowała mocniejszym blaskiem. Wystawił dłoń do niej, a ona znów poleciała na ścianę. Farmer nie miał już nic do stracenia. Zawrócił i ruszył w kierunku wyjścia. Wojna z nieśmiertelnym drobiem nadal się toczyła. Co więcej – zmutowana mysz przestała krwawić, co znaczy, że zregenerowała siły.
    Staruszek stanął przy walczących nastolatkach, a gdy to zrobił, wszystkie kury uciekły od nich. Skakały w ich stronę, ale tajemnicza siła odpychała je tak, jak zmarłą kobitę.
    - Moja obrączka... – zwrócił się do dzieci.– To ona chroni mnie przed nimi.
    - Prawdopodobnie musi być to jakiś artefakt – stwierdziła Gwen.
    - Mając go mamy szansę wygrać – rokował Ben, jednak po chwili rozległ się charakterystyczny dźwięk towarzyszący rozładowaniu się omnitrixa i zamiast Vaxazaura pojawił się zwyczajny nastolatek. Tennyson miał zamiar zacząć zrzędzić na złośliwość urządzenia, jednak ktoś mu przerwał.
    - Wykryto poważne uszkodzenie genetyczne – odezwał się zegarek głosem Bena. – Błąd łączenia kodu genetycznego. Mam próbować naprawić? – Chłopak patrzył przez chwilę ze zdziwieniem na swój nadgarstek, zamrugał dwukrotnie oczami i odpowiedział:
    - Em... No, napraw.
    - Wymagany kontakt fizyczny z mutantem – poinformował omnitrix.
    - No pięknie... Muszę go dotknąć tak, by on nie odgryzł mi ręki. Jakieś pomysły? – Chłopak spojrzał na swoich przyjaciół, jednak ich miny były dostatecznie wymowne, nawet dla Bena.
    Nagle rozległ się huk. Wielki szczur leżał na ziemi z wbitą w plecy strzałką usypiającą wielkości termosu. Na miejsce dotarło wezwane przez Kevina wsparcie. Tennyson, nie zwlekając z działaniem, podbiegł do nieprzytomnego stwora i położył na jego łbie dłoń z omnitrixem, którego tarcza rozbłysnęła na zielono. Chłopak przez chwile stracił kontakt z rzeczywistością. Surfował w przewodach urządzenia, aż dotarł do małej myszy oblepionej szarawą mazią. Instynktownie schylił się i wyciągnął dłoń w jej stronę, gdy nagle substancja z myszy przeskoczyła na chłopaka. Pokrywała go powoli, a gdy już był w niej cały, ocknął się. Po bestii nie było śladu, jedynie mała, przestraszona mysz spoczywała w dłoni szatyna.


http://i.imgur.com/Do1BehQ.jpg

Pozdrawiam wszystkim forumowiczów.
Fajnie że czytacie moje wypocinki. ^^
A nawet moją sygnaturkę. C:
Ciekawe ilu z Was zauważy tą wiadomość, hihihi. xD

Offline

 



Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.plukryta sobieszewo wynajem autobusów Piła skup złomu Piła